zgadzam się, ścieżka dźwiękowa była bardzo fajna
Offline
Udało mi się przeczytać dokładnie dwie strony Zmierzchu. Potem zaprzestałam, stwierdziwszy, że jeżeli będę brnąć dalej, zabiję tę kobietę śmiechem.
Offline
Ale warto zwrócić uwagę na rozbudowaną mimikę twarzy Edwarda - co chwilę inny uśmiech.
U nas w klasie (w szkole) nawet wisi plakat ze zmierzchem - ten z Empiku oo'.
Offline
Dobra, to co znajduje się niżej jest moją luźną oceną filmu, choć więcej w tym bredzenia niż właściwej oceny. To, co wkleiłam poniżej należy traktować z dużym przymrużeniem oka, dlatego nie życzę sobie odpowiedzi, które mogą wywołać spór o kocią karmę czy inne walki w kisielu. Wszelkie pretensje kierować do akejszona, bo to ona zmusiła mnie do opublikowania tego, com napisała na potrzeby własne. W sumie powstało to jako informacja o moich odczuciach względem filmu dla innego użytkownika, zwanego Justify
__________________________________________________________
Obejrzałam New Moon i nie powiem, żeby mnie wcięło w podłoże.
Przyznam, że jestem widzem trudnym, bo zadowala mnie niewiele, wzrusza jeszcze mniej, a kiedy nie ma akcji - brak jest reakcji (a cygańska reakcja bywa zajebista - jak powiedział narrator w "Przekręcie"). Nienawidzę się nudzić na filmach, więc na ogół wszelkiego rodzaju romanse i melodramaty omijam łukiem szerokim, wyjątek zrobiłam dla "Wichrów Namiętności", "Wichrowych Wzgórz", "Titanica" i... już po raz drugi dla Meyerowej Sagi. W przypadku trzech wyżej wymienionych filmów - nie żałowałam, zaś saga wywołuje u mnie swego rodzaju zawieszenie na mózgu i nie jestem pewna co też powinnam o tym wszystkim myśleć. Miałam też zostawić sobie seans na sobotę, ale z powodu zgubionej komórki - musiałam się uspokoić. A było to tak:
Wyskakałam się drąc z wokalistami zespołów Bon Jovi i Racsal Flatts (country zdecydowanie uspakaja człowieka), ale kiedy dopadła mnie chrypa, a organizm zaczął domagać się kawy (bo to nasz przyjaciel - kawa, nie organizm) pomyślałam, że sprawdzę co z moim ściąganiem. Odpaliłam kompa, któremu rano nakazałam wyłączyć się po czterech godzinach i patrzę... A tam otwiera się FF "completed" - widnieje na wyświetlaczu. I odwieczny dylemat ludzki - stłumić ciekawość, czy zerwać umowę z kumpelą i wmówić jej potem, że nie oglądałam tego sama.
Wybrałam drugie, wmawiając sobie, że nam - wampirantom do ludzi daleko. Toteż usiadłam z wielkim kubkiem rozpuszczałki, założyłam tatowy polar, a do uszu wetknęłam słuchawki, żeby nie słyszeć tej debilnej muchy, która obija się jak pojebana o mój sufit.
And the show must('nt) go on!
Nie było złe, ale tak jak i poprzednią część tak i tą uważam za przereklamowaną. Rzadko oglądam filmy bez uprzedniego skonsultowania się z opiniami tych, którzy zaliczyli seans, a więc po przejrzeniu komentarzy i rozmowie z Tyśką, od której wyłudziłam zakończenie - obejrzałam sama. I... Kawa mi się zakotłowała w żołądku, kiedy zobaczyłam Pattinsonowską mordę, nie wspominając już o klacie. Chwała za to, że kopia nie jest idealna, to trochę zniekształciła tę... to... jaki jest synonim do rzygogennego widoku? Mniejsza. Spotkałam się z opiniami, jakoby film książce do pięt nie dorasta... Cóż, książka najpierw musiała by mieć pięty. Uważam (niezmiennie odkąd zetknęłam się z Sagą i nie mówię tu o herbacie), że nie ma co porównywać co jest a czego nie było, ani co jest lepsze. Bo nie da rady. No... Może książka znudziła mnie bardziej, ale tylko i wyłącznie dlatego, że czyta się dłużej niż ogląda. Gdybym była fanką psychiczną darłabym się o skrócenie tego czy owego, ale magia kina niestety na skrótowości polega, a fenomenu Tolkienowskiej Trylogii powtórzyć się nie da.
Minusy...? No, to może zacznę od najgorszego motywu:
1. Klata Pattinsona.
2. Morda Pattinsona.
3. Mimika Pattinsona.
4. Pattinson.
5. Kiepska, by nie rzec beznadziejna, animacja wilków.
6. Już niemal tradycyjnie drętwe dialogi.
7. Lautner (czy jak mu tam), bo go nie lubię.
8. Ogólna sztywność.
A teraz coś z plusów
1. Choć nie mogę powiedzieć, by cierpienie Belli emanowało z ekranu i wpływało na mnie (i tak już cierpiącej z powodu SE K800i), to oddać trzeba Kristen (tak ma na imię? Kristen czy Kirsten?), że jest dobra.
2. Dakota Fanning, uwielbiam ją. Szkoda, że rolę miała tak małą.
3. Aro...? Tak, to był chyba Aro. Miał taki zabójczy śmiech XD
4. Tradycyjnie - Charlie. "Masz szlaban do końca życia"
No, to może coś jeszcze na dokładkę...?
Stanowczo przereklamowany, aktorzy niedobrani, muzyka gdzieś mi okiem wyleciała (tak, okiem, bo jakby się przez ucho przewinęła, to może bym ją pamiętała). To nie film, do którego będę wracać, bo choć w skali nudności nie przegonił Truposza, to jednak nudzi i zmusza do ustawicznego zerkania na pasek i zadawania sobie pytania pod twórczym tytułem „to daleko jeszcze?!”. A no... daleko.
W czasie gdy tak zwane wilkołaki latały po lasach w poszukiwaniu ognistowłosej wampirzycy, Bella miała doła, Mike wymiotował do kinowej toalety, a Jake nabijał się z jego znikomej wytrzymałości, ja siedziałam z moim kubkiem, podparta na lewej ręce i ze znudzeniem oglądałam pociemniałe kąty ekranu.
Gdzieś, na jakimś forum wyczytałam, iż komuś nie podoba się idea wampirów bez kłów, to z kolei przypomniało mi tytuł komedii Mela Brooksa - „Wampiry bez zębów”, nie widziałam filmu, ale skoro New Moon przeżyłam, to może czas się zabrać i za takie kino?
Przeżyłam też „Wywiad z Wampirem”, „Królową Potępionych” i „Drakulę”, po tym ostatnim do dziś nie mogę się pozbierać, ale to inna bajka (związana z żywą niechęcią do Oldmana), tu zaś powinnam rozwinąć nieco temat ekipy Zmierzchowej, ale nie jestem pewna czy potrafię. Bo cóż pozytywnego mogę powiedzieć o Pattinsonie czy Lautnerze, skoro z natury ich nie trawię? Cudem jest, że nie psioczę na Stewart i może niech tak zostanie? Tak, tak mówię, że czas to skończyć, bo zacznę bredzić o zagubionej nucie uroku, co z kolei może nawiązać do Pottera, który znów naprowadzi do osoby Roberta Pattinsona. Tu zaś będę musiała poruszyć jeden z rzygogennych tematów, przerzucę się na tępy związek Bella-Edek, tym samym nawiążę do „Pamiętników Wampirów” (co w sumie zrobiłam trochę wyżej, ale to taki drobny i nic nieznaczący szczególik) i jeszcze zachce mi się pisać porównawczy wywód traktujący o zachowaniach Stefana i Eleny. Czego, oczywiście chcemy uniknąć, więc... Jak śpiewał Jim Morrison „this is the end”, a jak wiadomo „in the end it doesn't even matter”, ale to już LP.
Offline
tak namieszałaś, że w pewnym momencie nie wiedziałam czy mówisz o jakiejś herbacie, bądź kawie, czy o filmie, czy jeszcze o czym innym. No, ale to może kwestia tego, że jestem śpiąca...
Dobra, jedziemy z tym koksem.
Ja New Monn'a widziałam w kinie, gdy byłam z paczką na nocce. Przyznam szczerze - choć niechętnie - że film jest nawet nie najgorszy, co nie oznacza, że dobry. Niech będzie... umiarkowany, taki poniżej przeciętny. Może uważam tak tym, że byłam zmęczona, a może tym, że faktycznie taki był. Oczywiście, w ogóle niewzruszający! Bardzo się zawiodłam. Tak go reklamowali, że myślałam, że ten film to naprawdę będzie COŚ. A tu peszek. Chwila zerwania była w ogóle jakaś... sztuczna. Jeszcze ta Kristen dziwnie tak za nim biegła. Ogólnie ta jej depresja była taka "niedepresyjna". Mam mieszane co do tego uczucia, choć jej gra była dobra. W ogóle to uważam, że jest dobrą aktorką.
Teraz Pattinson. Proszę, nie. Nie wiem dlaczego dostał rolę Edwarda, skoro w ogóle do niej nie pasuje! Nie jest przystojny. Wręcz obrzydliwy i jakby był przez cały czas naćpany. Nie podobał mi się i popieram Czarlajnę co do tego, że był minusem filmu.
Charlie. Tutaj również się z Tobą zgodzę, ponieważ go uwielbiam. Aktor, który się w niego wcielił, był świetny.
Wilkołaki. Moment, w którym się przemieniali zrobili dobrze. Ale już reszta... niestety nie najlepsza. W ogóle, kto wymyślił, żeby Bella widziała się w oczach wilka!? Nie wiem czy w takim momencie ktokolwiek patrzyłby w oczy takiego zwierzęcia. Nie spodobało mi się to, bo po prostu było nie na miejscu.
Skok Belli z klifu. Praktycznie tego skoku nie było. W książce, z tego co pamiętam, to dziewczyna krzyczała, gdy skakała, a Edward prawie przez cały czas do niej mówił, żeby tego nie robiła. A w filmie? Skoczyła sobie. Komputerowo, oczywiście. W wodzie zobaczyła E., w tle tą taką rudą (a żebym to pamiętała, jak ona się nazywa.) i koniec.
No i film był przesłodzony. Czasami aż mnie mdliło. Kto normalny codziennie i bez przerwy jak głupi gada o swojej miłości?! O miłości nie trzeba rozmawiać. A tam... no kurde, przesadzone i - tu się powtórzę - sztuczne.
Aj... myślałam, że będzie dużo lepiej. Że przynajmniej chociaż trochę moje zimne serce wzruszy, że będę zadowolona z filmu, że zmienię moje zdanie o sadze. Ale nie.
No trudno.
Offline
Niebo napisał:
Udało mi się przeczytać dokładnie dwie strony Zmierzchu. Potem zaprzestałam, stwierdziwszy, że jeżeli będę brnąć dalej, zabiję tę kobietę śmiechem.
Rozwiń swoją opinię.
Co do mnie, nie lubię Zmierzchu. Pomysł był cudowny, ale gorzej z wykonaniem. Nie podoba mi się zwłaszcza ten upchany na siłę mCHrok.
Offline